Brydżysta, narciarz, kiedyś czterystumetrowiec, niedawno incydentalnie nawet aktor filmowy. Kto może się kryć za takim zestawem zainteresowań? Mało który mieszkaniec naszego regionu skojarzy, że to Marek Nawara, znany przede wszystkim jako człowiek, który publicznie mówi głównie o strategiach, funduszach unijnych, programach strukturalnych czy listach indykatywnych. Całkiem niedawno okazało się, że potrafił wygrać walkę o życie i sprawność, fizyczną i intelektualną. Ale znowu jest w przełomowej chwili. Przed nim kolejna walka o życie, tyle że polityczne.
Najciekawsze w skali całego regionu pytanie nadchodzących wyborów samorządowych będzie brzmiało: czy po nich Marek Nawara utrzyma stanowisko marszałka Małopolski, czy może wielkie partie w końcu go zmiażdżą. Na razie politycy PiS i Platformy zastanawiają się, jak to zrobić. Mają nad czym myśleć, bo marszałek już nieraz pokazał, jak twardym potrafi być graczem. I może liczyć na wielu kibiców w tej walce, podobnie jak wtedy, kiedy w ubiegłym roku z Karyntii nadeszła wiadomość o jego ciężkim narciarskim wypadku. A funkcja marszałka to dla Nawary całe albo prawie całe życie.
Ikona samorządu
W Małopolsce mamy sytuację w skali kraju nietypową. Wojewódzkim samorządem nie rządzi przedstawiciel żadnego z wielkich, czyli parlamentarnych ugrupowań politycznych, lecz samorządowiec, za którym stoi tylko Wspólnota Małopolska dysponująca zaledwie kilkoma radnymi. Ale te parę mandatów ma decydujące znaczenie dla utworzenia w sejmiku większości, która wybiera marszałka. To właśnie Marek Nawara, którego dorobku i kompetencji nawet polityczni wrogowie poważnie nie kwestionują.
I na tym polega problem polityków z człowiekiem, który współtworzył reformę samorządową w 1998 roku, bo wtedy jako poseł AWS był w sześcioosobowym zespole poselskim kierowanym przez Jana Rokitę, który projekty reform przygotowywał. – Marek uważa się za ikonę małopolskiego samorządu i chyba ma sporo racji – mówi jeden z jego politycznych przeciwników. W 1998 r. na stanowisko marszałka wyniosło Marka Nawarę poparcie małopolskiej „Solidarności” i jego głównych postaci, czyli Andrzeja Szkaradka i Wojciecha Grzeszka.
Kiedy samorząd na szczeblu wojewódzkim został utworzony i mało kto wiedział „czym to się je”, Nawara co chwila słał sprostowania do redakcji mediów albo wydzwaniał z pretensjami do naczelnych. Irytowało go, gdy dziennikarze pisali lub mówili, że jest marszałkiem sejmiku wojewódzkiego. – Chodziło o budowanie prestiżu samorządu. Takie błędy dowodziły niezrozumienia sensu reformy, obniżały rangę samorządu. Jako marszałek województwa, to ja nim zarządzałem, a nie byłem szefem sejmiku – tłumaczy dzisiaj. Podobnie mocno zabiegał u ówczesnego wojewody Ryszarda Masłowskiego o to, by dla władz samorządowych województwa znalazło się godne miejsce w budynku przy ul. Basztowej w Krakowie.
Polityczne flirty
Nawara ma za sobą start w wyborach parlamentarnych z listy wałęsowskiego Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. W 1997 roku dostał się do Sejmu z listy AWS. Cztery lata temu do małopolskiego sejmiku wszedł z kolei z listy PiS. Przed ostatnimi wyborami do Sejmu pojawiły się projekty, by walczył o mandat z list PSL. Niektórzy chłopscy działacze mieli go nawet kusić perspektywą stanowiska ministra rozwoju regionalnego. Ale partyjnym politykiem nigdy nie został. Zawsze kończyło się na flirtach i Nawara pozostawał samorządowcem.
– Znam go jeszcze z czasów, kiedy był wójtem Zielonek. Wielu marszałków to partyjni nominaci, którzy dopiero się uczą samorządu. On ma bardzo dużą wiedzę i w dodatku popartą praktycznym doświadczeniem – opowiada prof. Michał Kulesza, twórca reformy samorządowej. – Nie jest może najbardziej koncyliacyjny, ale za to bardzo niezależny. I potrafił sobie tę niezależność wykuć. Dwadzieścia lat temu Nawara stał przed wyborem: albo dokończyć rywalizację o stanowisko dyrektora instytutu badawczo-rozwojowego, w którym wtedy pracował i gdzie działał w „Solidarności”, albo zostać wójtem podkrakowskiej gminy Zielonki. Wybrał to drugie. – Nie chodziło o władzę. Byłem do tej funkcji przygotowany i miałem dla gminy program – wspomina dzisiaj Nawara.
Przejął od państwa na rzecz gminy najpierw odpowiedzialność za podstawową opiekę zdrowotną. Potem także za oświatę. – Byłem pierwszym wójtem w kraju, który opieką lekarza rodzinnego objął populację całej gminy. Aż 40 procent dochodów gminy wydawaliśmy na inwestycje – przypomina do dzisiaj z dumą. Pozycja Nawary rosła, był m.in. przewodniczącym sejmiku samorządowego w ówczesnym województwie krakowskim.
W brydża z bp. Nyczem
Gmina Zielonki to matecznik Nawary. Do dzisiaj mieszka w rodzinnych Batowicach. Ma trzy siostry, z których jedna od lat żyje na Florydzie. Ojciec pracował w budownictwie, matka w PKS. Z Batowic dojeżdżał do liceum w Krakowie, potem na studia na AGH, na lekkoatletyczne treningi w Wawelu i Wiśle.
– Zawsze był bardzo ambitny, chciał wygrywać, być najlepszym, ale grał fair – wspomina Bogusław Król, szkolny kolega Nawary, a do dziś jego sąsiad i następca na stanowisku wójta Zielonek.
Razem grywali w piłkę na batowickich polach, a w hokeja na zamarzniętym stawie. Chodzili do podstawówki w Raciborowicach. Później jako studenci w tamtejszym długoszowym kościele spotykali się w stworzonym pod koniec lat 70. przez młodego wówczas księdza, potem krakowskiego biskupa pomocniczego, a dzisiaj metropolitę warszawskiego abp. Kazimierza Nycza duszpasterstwie akademickim.
– Marek był jednym z najmłodszych w tej dwudziestoosobowej grupie, ale bardzo kontaktownym, życzliwym i użytecznym – pamięta arcybiskup. I dodaje, że zawsze kibicował Nawarze. W czasach krakowskich bpa Nycza często współpracowali. Teraz Nawara czasem zagląda do warszawskiej kurii, a po jego narciarskim wypadku arcybiskup odwiedził go w szpitalu. Tylko do spotkań przy brydżu, jak w dawnych latach, nie mają już okazji.
Aktorski epizod
Marek Nawara był też ministrantem w Raciborowicach u wikarego ks. Józefa Kurzei, późniejszego budowniczego kościoła w nowohuckich Mistrzejowicach. W tej świątyni w latach osiemdziesiątych słuchał kazań ks. Jerzego Popiełuszki. Tym, a także znajomością z realizatorami obrazu, tłumaczy swój niedawny udział w charakterze statysty w filmie „Popiełuszko”, który niedawno wszedł na ekrany.
Od początku swej działalności publicznej Marek Nawara przywiązuje wielką wagę do swego wizerunku.
Jego mniej życzliwi współpracownicy mówią, że jest na tym tle przewrażliwiony. Kazimierz Czekaj, piekarz z Zabierzowa i radny sejmiku twierdzi nawet, że marszałek wykazuje skłonności narcystyczne. Uważany jest za człowieka apodyktycznego, jego polityczni wrogowie twierdzą, że bywa nielojalny.
– Nie dotrzymał żadnego z ustaleń, jakie wspólnie przyjęliśmy – mówi ważny polityk małopolskiej PO.
Ludzie bliscy marszałkowi wolą raczej nazywać te jego cechy stanowczością, umiejętnością szybkiego podejmowania decyzji. Mówią, że jest wymagający. Sam Nawara nie chce się przyznać do żadnej wady.
– Nie będę publicznie eksponował swych słabości – ucina. – Jednak podobne zarzuty stanowczo odrzucam. Jestem wymagający, ale najwięcej wymagam od siebie. To raczej niektórzy polityczni partnerzy nie wywiązali się ze zobowiązań i usiłują teraz zaciemnić obraz – dodaje.
Odstawiony od władzy
W pierwszej kadencji samorządu wojewódzkiego Nawara dla stanowiska marszałka zrezygnował z mandatu poselskiego na długo przed końcem kadencji, potem był współprzewodniczącym Komisji wspólnej rządu i samorządów, szefował konwentowi marszałków. Ale przed wyborami w 2002 r. AWS rozsypał się.
Na scenie politycznej były już PiS i Platforma. Nawara utworzył wówczas Wspólnotę Małopolską, która samodzielnie wystartowała w wyborach do sejmiku z takimi postaciami na liście jak Jerzy Fedorowicz, dzisiejszy poseł PO, Roman Ciepiela, dziś zastępca Nawary, czy Beata Szydło, posłanka i od niedawna jedna z najbliższych współpracownic Jarosława Kaczyńskiego. Wspólnota weszła do Sejmiku razem z Markiem Nawarą, ale w ramach wielkiej koalicji PiS-PO-WM w zarządzie województwa dla niego brakło miejsca.
Wspólnotę reprezentował tam Andrzej Sasuła. Nawara odstawienie od władzy znosił źle. Przed następnymi wyborami pojawiła się ze strony PiS propozycja, by kandydaci Wspólnoty znaleźli się na listach kandydatów tej partii do sejmiku, Nawara przyjął ją. – Uzyskałem wśród kandydatów PiS w wyborach do sejmików najlepszy wynik w kraju – przypomina. W wyniku zawarcia koalicji PiS z PSL i LPR został marszałkiem. Po kilku miesiącach PiS chciał się pozbyć Nawary i zawrzeć koalicję z Platformą. Marszałek jednak porozumiał się z PO i ludzie Zbigniewa Ziobry zostali na lodzie, a Nawara pozostał marszałkiem, tyle że już koalicji Wspólnoty – której radni wyszli z klubu PiS – i opozycyjnej dotąd Platformy. To przy tej okazji Nawara zdobył opinię nietuzinkowego politycznego gracza.
Od tamtego czasu, czyli początku 2007 roku, marszałek i Zbigniew Ziobro nie rozmawiali ze sobą. Ale Andrzej Romanek, dawny szef gabinetu politycznego Ziobry jako ministra sprawiedliwości a potem przez trzy miesiące jako wicemarszałek, zastępca Nawary, mówi dzisiaj: – Nie mam o tamte wydarzenia pretensji do Nawary, ale do polityków Platformy, przez których zostałem oszukany.
Respekt, jaki wśród partyjnych polityków budzi dawny wójt Zielonek, widoczny jest także dzisiaj, krótko przed kolejnymi wyborami. W lutym ubiegłego roku, kiedy ze szpitala w Karyntii dochodziły fatalne wiadomości o skutkach wypadku, jakiemu uległ na tamtejszym stoku narciarskim Nawara, wydawało się niemożliwe, by wrócił do pracy. – Powrót do normalnego życia zawdzięczam krakowskim lekarzom. Ale wierzę też, że przyczyniło się do tego kilkadziesiąt mszy, jakie w mojej intencji różni ludzie zamówili w całej Małopolsce – mówi.
Nowe życie
Podkreśla, że rehabilitacja powiodła się. Wysiłek, jaki w to włożył, doceniają nawet jego najwięksi krytycy. Może mówi nieco wolniej niż dawniej, ale intelektualną sprawność odzyskał i nieco się zmienił.
– Przed wypadkiem był w gorącej wodzie kąpany, impulsywny – mówi Andrzej Sasuła, który zna Nawarę od 11 lat. – Od powrotu po wypadku jest bardziej stonowany, nie wybucha, częściej się uśmiecha.
– Jego determinacja do powrotu była niesamowita. Ale teraz jest jeszcze bardziej skoncentrowany na sobie – mówi jeden z jego bliskich współpracowników. Mało kto jednak sądzi, by Nawara wyobrażał sobie swoje najbliższe lata życie poza marszałkowaniem. Sam Nawara przyznaje, że jest gotów walczyć w nadchodzących wyborach, chce przeciwstawić się dominacji partii i nadal być marszałkiem.
Upiera się, że nawet na szczeblu wojewódzkim jest miejsce dla ugrupowań niepartyjnych, które mogą uzupełniać wielkie ugrupowania. Twierdzi, że wystartuje na czele samodzielnej listy Wspólnoty Małopolskiej. Ale to na dziś, bo też żadnej innej opcji nie wyklucza. I przypomina, że od lat jest zwolennikiem jednomandatowych okręgów wyborczych i bezpośrednich wyborów marszałka. Ale wybory odbędą się według dotychczasowych reguł, a marszałka wyłoni większość radnych w sejmiku.
Partyjne kalkulacje
W Platformie są ponoć politycy gotowi zaproponować mu miejsce na swojej liście do sejmiku, choć podobnej propozycji nie przyjął w okresie choroby. – Dotychczasowa współpraca była niezwykle trudna i nie rokuje dobrze na przyszłość – mówi Jarosław Gowin, poseł PO. – Mandat marszałka powinien być demokratycznie sprawdzony w wyborach.
Jeżeli jego Wspólnota wygra, to będzie rządziła. Ale uważam, że województwo potrzebuje zmiany, potrzebuje silnego lidera z mocnym zapleczem, bo przed nami stoją wielkie wyzwania. A marszałek Nawara i jego Wspólnota tego nie gwarantuje – mówi Marek Sowa, członek kierowanego przez Nawarę zarządu województwa, ale i pełnomocnik PO ds. wyborów do sejmiku.
Z kolei Andrzej Romanek nie wyklucza ponownego sojuszu PiS ze Wspólnotą. – Wejście naszego ugrupowania na listę którejś z tych partii oznaczałoby, że może znalazłoby się tam miejsce dla Marka, może jeszcze dla mnie, ale dla reszty kolegów ze Wspólnoty już nie. Jej przyjęcie oznaczałoby pozostawienie pozostałych kolegów. – To już wolimy w ogóle wyjść z polityki – mówi Andrzej Sasuła, bliski kolega Nawary ze Wspólnoty. Politycy z dwóch największych partii kalkulują, czy Wspólnota przejdzie próg wyborczy i której z nich odbierze głosy. – Trochę PiS, trochę Platformie – uśmiecha się z lekka makiawelicznie Nawara.Teraz częściej niż dawniej powtarza, że chciałby być doceniany za to, co zrobił jako marszałek, ale nie zawsze tak jest. Z drugiej jednak strony zapowiada, że jeszcze najbliższej zimy znowu pojedzie w Alpy na narty. Tyle że na stok wyjdzie już z kaskiem na głowie.
Marek Bartosik
Gazeta Krakowska. Magazyn 17.09.2010