Zjechaliśmy trasą, na której miał wypadek Marek Nawara

Potwierdza się teza, że marszałek przeżył wylew. W Klagenfurcie jest otoczony staranną opieką.

Cała Małopolska żyje sprawą poważnego wypadku marszałka województwa Marka Nawary, do jakiego doszło na austriackim stoku narciarskim w Saint Margarethe im Lungau. Szef wojewódzkiego samorządu nadal utrzymywany jest w śpiączce faramakologicznej, mimo że lekarze ze szpitala w Kalgenfurcie dawali wczoraj nadzieję na próbę jego wybudzenia.

Postanowiliśmy sprawdzić na miejscu, jaką opieką otoczony jest marszałek Nawara i co dokładnie wydarzyło się na stoku w miasteczku Saint Margarethe im Lungau. Wyruszyliśmy w podróż do południowej Austrii.

W sterylnym i estetycznym szpitalu w Klagenfurcie wita nas jego rzeczniczka Nathalie Wurzer.
– Zapewniamy waszemu marszałkowi najlepszą możliwą opiekę – mówi. Nie chce jednak wyjawić szczegółów dotyczących obecnego stanu małopolskiego samorządowca, nawet tego, jak nazywa się lekarz, który się nim zajmuje. Zasłania się dobrem pacjenta. – Na razie jego stan nie pozwala na to, aby przetransportować go do Polski – mówi jeszcze. Na koniec dodaje, że najprawdopodobniej lekarze nie zdecydują o wybudzeniu Marka Nawary ze śpiączki jeszcze przez najbliższy tydzień albo nawet dwa. Chwilę po naszej rozmowie z rzeczniczką w lecznicy w Klagenfurcie pojawia się pełniący obowiązki Marka Nawary wicemarszałek Roman Ciepiela. On także przyjechał porozmawiać z władzami szpitala o zdrowiu marszałka.

Zostawiamy Klagenfurt i jedziemy do oddalonego o 100 km Saint Margarethe im Lungau. To miejsce wypadku Marka Nawary. Dobrze, że wzięliśmy ze sobą narty. Malownicza, wciśnięta między zbocza ośnieżonych gór miejscowość całkowicie nastawiona jest na amatorów narciarstwa. Podjeżdżamy pod zbocze góry Aineck (2220 m n.p.m.), z której szczytu marszałek rozpoczął tragiczny zjazd. Marek Nawara zjeżdżał jako ostatni z grupy przyjaciół trasą A1. Miał pecha czy brakło mu umiejętności?

Jak przyznaje inspektor Peter Segmeister, policjant z pobliskiego Saint Michael, sam zapalony narciarz, ten stok może sprawiać problemy. – Oceniam go jako średnio trudny – dodaje.

Ale Marek Nawara jest świetnym narciarzem i dobrze sobie radził z takimi trasami. Tym bardziej prawdopodobna wydaje się więc hipoteza o jego wylewie czy zasłabnięciu tuż przed upadkiem. Wylew mogły spowodować choćby duża wysokość góry i różnica ciśnień.

– Pan Marek Nawara uległ wypadkowi zaraz za gospodą „Karlsberg” – mówi nam Segmeister. – Niestety, nikt nie widział dokładnie tego, co tam się stało. Stok w tym miejscu jest dosyć łagodny – dodaje austriacki policjant.

Sprawdzamy to. Faktycznie, tuż za gospodą „Karlsberg” teren jest łagodnie nachylony, ostrzejszy zjazd widać dopiero dalej. Jednak warunki na całej długości trasy bardzo się zmieniają. Raz jest stok łagodny, by chwilę później opaść szaleńczo w dół. A1 jest określana przez innych narciarzy jako „trasa wymagająca”.

Rozmawiając z ludźmi pracującymi na stoku, wypytując lokalnych policjantów i ratowników, ustalamy, co się działo w feralny piątek. 20 lutego o godz. 12.35 Marek Nawara został odnaleziony przez innych narciarzy, gdy leżał na śniegu. Był nieprzytomny, ranny w głowę. Natychmiast wezwano pogotowie.
Z pomocą pospieszył ratownik górski Gerhard Lanschutzer. Szybko zdecydował o natychmiastowym zwiezieniu rannego na dół za pomocą specjalnych noszy zwanych toboganem.

Na dole, w Saint Margarethe, już czekał na nich lekarz. Gdy tylko zobaczył, że narciarz jest poważnie ranny i ma uszkodzoną przednią część czaszki, wezwał śmigłowiec. Rannego zabrano do szpitala
w Tamsweg, jednak, jak się okazało, potrzebne były poważniejsze badania, a ta mała, górska klinika nie mogła ich zapewnić.

– Normalnie ranni z wypadków w tamtej okolicy są wysyłani do położonego bliżej Salzburga – tłumaczy Nathalie Wurzer ze szpitala w Klagenfurcie, gdzie ostatecznie trafił Marek Nawara. – Jednak ze względu na pogodę waszego marszałka przysłano do naszej kliniki. Trafił tu w piątek około godziny 18.

Piotr Odorczuk

Gazeta Krakowska 25.02.2009